Malma Kvarn i na Alandy …

 

Dzisiaj rano (wtorek 5 lipca) po 3 dniach odkleiliśmy się w końcu od pięknego Nattaro.

Kurs NNE - do Dalaro. Trzeba zatankować paliwo, kupić bezpiecznik windy kotwicznej przepalony po ostatnim postoju, zatankować wodę, uzupełnić zapasy, podładować akumulatory.

Od wyjścia początowo powoli, potem szybciej bo się rozwiało. Pełnym baksztagiem i fordewindem. Tylko genua i lecimy czasami pod 6 węzłów. Potem strefa deszczu i automatyczne mycie jachtu i nieprzygotowanego sternika. Dobrze, że zdążylismy wcześniej dokończyć ogórkową (tą na żeberkach).

W porcie paliwo, bezpieczniki i … ruszamy dalej. To była jedna z tych marin na 1000 miejsc, gdzie absolutnie nic nas nie zatrzymuje. A tymczasem się rozwiało na tyle, że w kolejnym porciku nie ryzykujemy wchodzenia z wiatrem między cisano pustawiane jachty. Czyli znowy w drogę.

Kolejne 10 Mm, Justyna z Antonią robią pizzę - pycha! i po 10 godzinach żeglowania w końcu stajemy … na boi:)

Porcik Malma Kvarn, bajkowo malowniczy i nieprzyzwoicie ciasny. Nie ma ani jednego wolnego miejsca. Wycofujemy się zatem na przedmieścia do upatrzonej uprzednio boi. Czyja ona? nie wiadomo. W każdym razie testujemy silnikiem na ile można jej zaufać a poeniważ jesteśmy dobrze osłonięci, zakładamy na nią cumę. Ponton na wodę i heja na podbój portu. Nic nie będę pisał - zdjęcia są w końcu najlepszym reportażem:)

Najbardziej nas dziwi to, że o 23 jest jasno jak w dzień.

Dobrej nocy na dalekim południu:)!

 

A z rana krótki przelot - z 11Mm do Mariny Bullando. Ciekawostką jest to, że jest to największy port jachtowy na Bałtyku. Pomieścić może aż 1400 jachtów! 

W porcie stoimy dobę aby podładować baterie i zatankować wodę. Dookoła poza portem niewiele … Piękny las z czego cieszy się nasz Tofik. W końcu „suchą łapą“ może dostać się na ląd (bez pontonu:).

No i fenomenalna lodziarnia z własnymi wyrobami!

 

 

Rano ruszamy do zatoki Paradiset. To kolejny szkierowy naturalny port o bardzo urozmaiconej linii brzegowej. Wpływa się do niego wąskimi przesmykami by znaleźć się na bardzo bezpiecznym jeziorze o brzegach skalistych, piaszczystych i porośniętych trzcinami. Nazwa miejsca oddaje jego urok!

 

 

 

 

Zbieramy się aby zrobić grilla na szkierze. Purpurowy zachód słońca i cisza tworzą niesamowitą atmosferę.

Z rana Antonina decyduje się na pierwszą kąpiel. Justyna też, tylko w tym przypadku kończy się to zmoczeniu nóg do kolan. Gdzie ta Grecja sprzed lat?:)

Antosia robi kilka rundek wokól jachtu i tylko perspektywa śniadania skłania ją do wyjścia z wody.

 

 

Po dwóch dniach opuszczamy gościnną zatokę i płyniemy do ostatniego szkierowego portu przed Alandami. Mój wybór pada na małą zatoczkę tuż przy wyjściu na Bałtyk. Zachęcają mnie opisy, że to tu możemy znaleźć jeszcze relikty kampanii antynapoleońskiej z 1811 roku, kiedy to na kotwicy i przy skałach stały tu okręty mające przełamać blokadę kontynentalną. Podobno niektóre urządzenia - haki cumownicze są z tego właśnie okresu. 

Zatoka okazała się piękna, niestety słabo osłonięta i zbyt ciasna na Balaenę, do tego płytka. Nie powiem - próbowaliśmy stanąć ale po trzech próbach, kiedy to kotwica nie trzymała, bez żalu popłyneliśmy dalej. 

W strugach deszczu kotwiczymy w zatoce Lido. Całą noc grzmi i leje. Dobrze, że umyje pokład słodką wodą:)

Rano ruszamy w kierunku Mariehamn na Alandach …